Sezon na bordery


Plaża. Wieczór, łagodny i jasny. Dzieci nie chcą wracać, więc siedzimy jeszcze, a brzegiem morza idzie pies.

Z panią.
Pani ma włosy blond i różową sukienkę, a pies czarno-białe futro i radość na pysku.
Jest borderkiem, tak, jak jedna piąta psów, które spotkaliśmy w tym roku na plaży - zdecydowanie jest sezon na bordery. Widać, że mały, choć z mokrym futrem trudno ocenić wiek, więc gdy jest tuż, tuż, zainteresowany naszymi zapachami, zadaję odruchowo sakramentalne pytanie:
- Ile ma?
- Trzy miesiące - odpowiada pani z uśmiechem i zamiast mnie pandemicznie ominąć, zaczyna opowiadać, co ten mały futrzaczek już potrafi.
O zabawach umysłowych i matach zapachowych, o wykopywaniu nóg z piasku i zaganianiu stada.
A ja słucham, i też się uśmiecham, kilka minut mija, a my wciąż rozmawiamy i rozmawia się tak dobrze, że stoimy dalej, tematy się nie kończą, pies zaczyna nas zaganiać dla rozrywki.
Morze szumi leciutko, łagodne powietrze głaszcze nas i psiego malucha, czas gapi się w drobniutkie fale i nigdzie mu się nie spieszy.
Border collie, pies sezonu, żadnej innej rasy nie widziałam tu tyle w tym roku, a ten trzymiesięczny egzemplarz jest najbardziej uroczy ze wszystkich, gdy rozkminia falki i muszelki, i łopatkę, ku zaskoczeniu jej właściciela.
I jest tak prosto i zwyczajnie.
I nagle rozumiem, o co chodzi - o urok plażowej rozmowy bez maseczki, z obcym człowiekiem, którego spotkasz tylko raz, ale to w niczym nie przeszkadza, bo liczy się teraz i to, że to teraz jest takie w sam raz.
Bo to nie sezon na rozmowy z obcymi.
Nawet na te ze swoimi czasem też nie.
Tyle granic wyrosło między nami w ostatnich miesiącach. Tyle różnic wyszło. W rzeczach kluczowych i mało znaczących. W przestrzeni i w myśleniu. Tyle głupot dzieli świat, tyle niesprostowanych fake newsów i tyle niepotwierdzonych teorii.
Społeczeństwo z borderlinem.
Niby nic nowego, a jednak jakby...
Jest sezon na bordery, tak.
Na te w głowach i na te na smyczach.
Jakby nie można było zostać tylko przy tych drugich.