Przez większość życia nie znosiłam biegania. Kojarzyło mi się z przymusem, oceną za wynik i wyczerpaniem. Aha, i bolącymi palcami u stóp.
I tak było długo. Aż do momentu, w którym mój mąż przekonał mnie, że wcale nie muszę biegać szybko ani na dużą odległość. I niemal zmusił, żebym kupiła sobie dobre buty, choć zamierzałam kupić najtańsze, bo przecież i tak się będą marnowały.
A potem pobiegłam. Pierwszy raz czasu od ostatniej lekcji WF w życiu. W swoim tempie. Po pięknym lesie, gdzie nikt nie widział, jak dyszę i sapię, i jak pot kapie mi z nosa. No, poza dwoma przypadkowo spotkanymi sarnami i stadem sikorek.
Było pięknie.
Okazało się, że to fajne i że lubię. Ja, która całe życie nie znosiłam biegać!
W tym roku w czerwcu po dłuższej przerwie pobiegłam moją stałą leśną trasą. Nie jest długa. Ma 3,5 km i w większości prowadzi pod górkę. Musiałam zrobić chyba z dziesięć przerw, żeby uspokoić oddech, choć wcale nie biegłam szybko. Słowem - dramat.
Wczoraj, po dwóch tygodniach urlopu, jeżdżenia na rowerze i kąpania się w Bałtyku pobiegłam po moim lesie znowu. Przerwy miałam dwie. Jedną, żeby wydmuchać nos, i drugą, żeby zrobić zdjęcie. Apka policzyła, ze na tej trasie to jest mój drugi czas w życiu. Osiągnięty zupełnie bez wysiłku!
I chcę Ci powiedzieć, że tak samo jest z pisaniem.
Jeśli siadasz do pisania raz na jakiś czas, słowa nie będą się układać, będziesz potrzebować częstych przerw i do puenty tekstu dobrniesz z zadyszką.
A jeśli piszesz regularnie, wystarczy o wiele mniej wysiłku, a tekst do pewnego stopnia pisze się sam. I pisanie staje się przyjemnym wyzwaniem, a nie ciężką męczarnią, do której trzeba się zmuszać, a efekt i tak nie powala.
Jak się zmotywować? Cała sztuka w tym, żeby mieć jakiś nieodległy cel.
Biegam, bo jesienią planuję zdobyć kilka tatrzańskich szczytów i nie zamierzam robić tego z zadyszką.
Piszę codziennie, bo chodzi mi po głowie mała książka o pisaniu i chcę stworzyć ją szybko i sprawnie, bez gapienia się na pustą kartkę w Wordzie.