Klucz do września (a może nawet wytrych)

 


Śniadanie udaje mi się zjeść dopiero przed dwunastą. Robię sobie kawę i jajecznicę i idę na balkon, do mikroogródka, z którego patrzą na mnie wrzosy, ogórki i onętki. Jest środek dnia, słońce wychodzi i robi się gorąco i jasno. Zakładam ciemne okulary i patrzę na chmury, festiwal chmur przesuwający się na scenie, a ja na balkonie mam lożę VIP.

Jest spokój. Kojący spokój południa, przeplatany drobnymi fragmentami rozmów dzieciaków ubranych na galowo, grupkami przemykających przez osiedle. Pierwszy września. Chmury płyną. Kawa powoli się kończy.

To mój kwadrans mocy.

Czas dla mnie, który pozwala mi naładować baterie lekko naruszone po pierwszowrześniowym poranku – wczesna pobudka, ale jednak o dwanaście minut za późna, czyszczenie chłopięcych spodni, które przygotowane na dziś, nienoszone od wczoraj jakimś cudem złapały kilka plam, szybki marsz na mszę, potem pilotowanie i odprowadzanie, rozmowy w przedszkolu i szkole, setki cudzych obaw o to, jak oni sobie wszyscy poradzą. Obawy są zaraźliwe i wracam do domu z kłębowiskiem myśli i niejasną intuicją, że powinnam jeszcze dziś zapisać całą trójkę na wszystko, co im natychmiast uzupełni stwierdzone i tylko podejrzewane deficyty, i do czerwca zawozić ich i odbierać tu i tam, spędzając życie w nieustannej, wyczerpującej podróży do kolejnych i kolejnych miejsc.

A potem zamykam kłębowisko w kuchni i idę gadać z ogórkami i wrzosem.

Kawa pachnie i smakuje latem, no tak, lato przecież jeszcze ciągle trwa w najlepsze, pierwszy września to nie jest początek jesieni. Tylko, że zaczął się wrzesień.

Stres. Pośpiech. Narzekanie. Zimne poranki.

A ja czuję, że jedynym lekarstwem na wrzesień jest łagodność.
Uważność na słowa, jakimi częstuję dzieciaki rano.
Wymaganie najpierw od siebie.
Więcej ciepła.
Czułość.

To, co może mnie uratować przed wpakowaniem się na karuzelę wymówek, wyrzutów i obsztorcowań, którymi z jakiegoś kulturowego poczucia obowiązku chcę nagle od września drażnić moje dzieci, to właśnie łagodność.

Ona pomaga nie oczekiwać od nich i od siebie, że pierwszego września równo o północy rozlegnie się w domu głośne „pstryk” i oto wszyscy domownicy zostaną przestawieni na tryb „wrzesień-szkoła-ogarnięcie-dyscyplina” i od pierwszego poranka będą jak wojsko. Karne, sprawne i współpracujące.

Ach, jak niewiele mi brakuje do tego, by z marszu zostać sierżantem, który o szóstej rano zrzuca ludzi z łóżka, wykrzykując przy tym obraźliwe złośliwości, które mają zmotywować do działania, a najłagodniejsze z nich to „Wstawaj, leniu, nikt za ciebie nie pójdzie do szkoły!”. Ależ to musi być zachęcające do opuszczenia ciepłego łóżka, ho, ho!

Ach, jak niewiele mi brakuje od zagadania litanią argumentów przedszkolaka, któremu nie chce się wracać do przedszkola i stoi, i się focha, zamiast się ubierać, jak to robił co rano w wakacje. I zobaczyć w nim człowieka, który musi zmienić swoje wszystkie piękne plany i dostosować się do życia, którego wcale by nie wybrał, gdyby wybór mógł być po jego stronie.

Co zamiast?

Mówienie, werbalne i niewerbalne: widzę cię. Twoje emocje, to, że ci się nie chce, że jest trudno, że wolisz co innego, że cię złości. Widzę i rozumiem.

To nie znaczy, że natychmiast muszę odpuścić, zgodzić się i zrobić tak, jak on by chciał. Ale to też nie znaczy, że jak widzę, od razu muszę skomentować, ocenić, wywalić sto argumentów jasno mówiących, że powinno mu się chcieć i już, bez dyskusji. Bo się spóźnimy.

Kluczem do września jest łagodność. 

Właściwie to im więcej lat za mną, tym bardziej jestem przekonana, że nie tylko kluczem do września, ale kluczem do wszystkiego. Także do mnie samej, nieustannie mierzącej się z wyzwaniami, jakie przynosi życie.

Łagodność pozwala mi widzieć siebie (i innych) naprawdę, ze wszystkimi słabościami i mocnościami, i pamiętać, że to, co wczoraj poszło źle, dziś można spróbować zrobić inaczej, a to, co poszło dobrze – powtórzyć.  

I że kwadrans z kawą na balkonie albo jakiś jego zamiennik, gdy wszystko wokół domaga się uwagi i ogarnięcia, i krzyczy, i straszy, jest konieczny, żeby szło lepiej, a nie gorzej.