To jest historia o tym, jak to jest być pisarzem od kuchni. I o Białymstoku. Historia bez lukru.
Jeśli myślisz o pisaniu książki - przeczytaj koniecznie.
Białystok chodził za mną przez sześć lat. Od wtedy, gdy po raz pierwszy trafiłam na Podlasie. Byłam tam wtedy kilka godzin, powinnam wyjechać i czasem uśmiechnąć się do wspomnień - ale stało się inaczej.
Podlasie jakoś tak nie dawało mi spokoju. Przyciągało, drażniło, zachęcało. Włączałam radio - wypowiadał się profesor z Białegostoku. Kupowałam kiszoną kapustę - przyjechała z Podlasia. Pod domem zaczął parkować ktoś z białostocką rejestracją. Coś ewidentnie było na rzeczy.
W końcu zażyczyłam sobie urodzinową wycieczkę na Podlasie, podczas której znajomy uparł się, że musimy zobaczyć Sokółkę - i pstryk! Przeżyłam klasyczne pisarskie olśnienie, z którego istnienia kpię sobie przecież regularnie. Weszłam do kościoła - i zobaczyłam w wyobraźni scenę, która niesprecyzowana i mglista chodziła mi po głowie od dłuższego czasu. Ze szczegółami ją zobaczyłam i tak jasno, że było pewne: nowa książka musi się rozegrać na Podlasiu.
Zaczęłam myśleć na fabułą, układać plan.
W międzyczasie byłam w Białymstoku co trochę, w żadne inne miejsce nie wyjeżdżałam chyba częściej. Słuchałam nagrań ze śledzikowaniem i przeglądałam lokalne portale. W końcu fabuła była ułożona, plan skonstruowany, a ja ciągle czułam, że jest jeszcze coś, co nie dawało mi spokoju, coś do odkrycia, zrobienia, dostrzeżenia, powiedzenia, wysłuchania. Ciągle w radio grał zespół z Białegostoku albo herbata, którą piłam, okazywała się być z Podlasia. Ciągle byłam bardziej na bieżąco z życiem Podlasia niż z życiem Krakowa, w którym przecież, na litość, mieszkam i żyję!
Ale tak być musiało, bo książka się pisała.
To znaczy pisałam ją ja.
Wątki nabierały prawdopodobieństwa, fabuła tempa, i coraz bardziej się to dla mnie podobało.
Aż wreszcie napisałam i myślałam, że będę już mieć spokój. Że wrócę do życia swoim życiem. I nie będę czuć tego przymusu czytania do porannej kawy wiadomości z Białegostoku - bo może coś się jeszcze przyda, zainspiruje, pomoże w redakcji, ułatwi proces pokazywania książki światu.
Potem książka została wydana i byłam pewna, że to będzie koniec moich przygód z Białymstokiem i akalicą. Niespodzianka: wydanie wcale nie zakończyło sprawy. Ciągle byłam częścią głowy na Podlasiu. Trochę zmęczona tym faktem, trochę wciągnięta i pochłonięta wątkami, które mnie złapały przy dokumentacji, trochę w nieustannym oczekiwaniu, że coś jeszcze się wydarzy. W napięciu, co to będzie.
I tak to sobie trwało aż do zeszłej środy.
Bo właśnie w zeszłą środę odbył się mój wieczór autorski, właśnie w Białymstoku. Który całkiem niepodziewanie poza radością spotkania i przyjemnością z przeciekawej rozmowy przyniósł mi coś jeszcze: domknięcie.
Nie tam żadną wyraźną puentę, nic znaczącego. Po prostu ciche, delikatne uczucie braku napięcia, braku oczekiwania.
Spokój.
Poczucie, że wszystko zostało zrobione. Że książka jest skończona i dopełniona. Że wszystko zostało powiedziane, pokazało swój sens. Że mogę iść dalej.
Iść dalej i pisać nową książkę, choć nie od razu, bo musi dopiero rozrosnąć się w przestrzeni, która została tym domknięciem uwolniona.
I to jest właśnie bycie pisarzem.
To jest zgoda na bycie owładniętym przestrzenią, ideą, jakąś rzeczywistością, która chce się wyrazić i szuka sposobu. Tym sposobem jestem ja. I ty, jeśli piszesz.
I to jest akceptacja tego, że ta rzeczywistość, która przejmuje część mojej głowy, nie jest wcale czymś zewnętrznym, ale myślą, która jest głęboko we mnie i którą chcę pokazać światu. Ale ta myśl potrzebuje ubrania, ubrania ze słów, scen, rozdziałów, historii bohaterów.
Więc jest sobie taka myśl. A potem pojawia się coś, co dopasowuje się do niej jak idealny kawałek puzzla. Na przykład - taka Sokółka.
I się zaczyna. Leci. Gna. Czasem uparcie tkwi w miejscu. Ale nie odpuszcza. Nie wypuszcza cię z objęć. Nawet, jak chcesz się wyrwać, nie możesz - a może bardziej nie chcesz, bo widzisz potencjał, przeczuwasz, co może się wydarzyć. Więc zostajesz i obserwujesz, biorąc na klatę wszystkie koszty, które się z tym wiążą.
Piszesz. Piszesz, piszesz, piszesz. Kończysz. Poprawiasz. Wydajesz. Ale ciągle jest jeszcze coś. I tak to może trwać, aż nagle nie poczujesz, że to już. Mission completed. Napisane, dopełnione. Zamknięte. Czas iść dalej. Dać głos innej myśli, innej przestrzeni, innej historii, napisać inną książkę.
Pożegnać się i odejść.
I tak właśnie w skrócie wygląda życie pisarza. Jest serią olśnień i poszukiwań, zmagań i dzikiej satysfakcji, odkryć i pożegnań.
Nie próbujcie tego w domu.
A jeśli jednak chcecie spróbować, to na własną odpowiedzialność.